czwartek, 20 grudnia 2018

"Największą motywacją do życia, jest świadomość, że gdzieś tam jest ktoś, kto widzi w Tobie więcej niż Ty sam w sobie widzisz."

Czasami dochodzę do wnioku, że najbardziej na świecie nie rozumiem tych, z którymi go tworze - ludzi. Teoretycznie od zwierząt odróżnia nas zdolność myślenia. No cóż, w wielu przypadkach łatwo można to podważyć.
 Zacznijmy od tego, co zawsze; czegoś co w definicji powinno zawierać: "Podczas tego stanu, myślenie pozostaje w spoczynku". Mowa o miłości. Chociaż... w moim przypadku do matematyki to też dość mocno pasuje. Chyba jedyne co może ją łączyć w każdym możliwym przedstawieniu w filmach, książkach i życiu, to fakt, że bohaterowie nie myślą i nie uczą się na błędach.

      Podejście do miłości jest największą hipokryzją, która tylko może się ukazać. Dajemy dobre rady przyjaciołom; obgadujemy znajome, które nie wiadomo jak beznadziejnie postąpiły; użalamy się nad postaciami z filmów i seriali "Dlaczego tak zrobili?", kiedy sami zachowujemy się jak gwiazdy „Dlaczego Ja”.



Mam wrażenie, że cała ta ekscytacja, podniecenie i wyłączenie logicznego myślenia, wynikają z tego, że to uczucie, a także wszystko się w okół niego kręci, na wszelkie możliwe sposoby jest idealizowane i stawiane na piedestale. Każdy chyba przeżył tę sytuację z ciocią na imieninach babci, która mogłaby zapytać o wszystko, ale i tak pierwszym pytaniem będzie: "I jak masz już kogoś?".
Panuje chyba wokół niego otoczka pewnej legendy. Kiedy w liceum przerabiamy romantyzm, aż mamy ochotę cierpieć jak jego twórcy i bohaterowie, bo bez tego mamy wrażenie, że coś nas omija. Tutaj pojawia się ten absurd egzystencjalny: chcemy kochać, ale i niestety musimy też cierpieć.
"Bo kto nie doznał goryczy ani razu ten nie dozna słodyczy w niebie..."


Jestem skłonna postawić twierdzenie, że w kwestii miłości, tym samym młodości, każdy musi mieć tą pierwszą, niespełnioną i prawdziwą. Najgorszym, co może być to, gdy pierwsza i druga okazują się tymi samymi (tylko z pozoru). Wtedy kompletnie porzucamy swoja godność i usilnie próbujemy kogoś odzyskać nie patrząc na to, jak bardzo nas krzywdzi, jak bardzo nas nie chce. Zapominamy całkowicie o swoje wartości i o tym, że to kwestia czasu nim znajdziemy kogoś nowego. Wtedy i chyba tylko wtedy, jesteśmy w stanie zrozumieć całą desperację kobiet, która widziałyśmy wcześniej…





      Lub relacje z góry skazane na porażkę, kiedy wszyscy mówią, że wam się nie uda, ale ty usilnie chcesz spróbować a tak naprawdę tracisz tylko czas. Dlaczego? Dla tych kilku chwil radości. Czy nasza desperacja sięga aż tak głęboko, że postanawiamy porzucić nasze standardy i udawać uczucie lub raczej wmawiać je sobie? Czy to kwestia gry, którą robimy życie? Dziwnej praktyki? A może tego, że jednak na coś liczymy? Uważany, że możemy kogoś zmienić lub że ktoś zmieni nas?

Nie jestem osobą uważającą się za kogoś, kto przeszedł w życiu tak wiele, że nic nie jest w stanie go zaskoczyć. Ani też kimś, kto choćby w najmniejszym stopniu wie o co w nim chodzi i jaki ma sens. Ale gdybym miała podać ogólną tezę, która by je definiowała lub przynajmniej mogłaby pretendować do definicji, jest fakt, że jest ono najbardziej nieprzewidywalną rzeczą, jaką tylko możemy sobie wyobrazić. Nnas ludzi łączy to, że sami nie wiemy, dlaczego coś robimy; emocje niestety - lub może bardzo dobrze - mają to do siebie, że ich piękno tkwi w braku zrozumienia. Nie warto więc myśleć, analizować, wystarczy po prostu działać i pamiętać, że kilka chwil szczęścia są warte więcej niż lata bez niego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz